Translate

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 6 grudnia 2012

Rozdz. 32

To ostatni rozdział. Nie spodziewałam się tego, najprawdopodobniej wy także nie. Skończyłam, bo tak mi się spodobało. Wiem, że jest on krótki, ale jakoś ładniej wyglądało to osobno z Epilogiem, który napisałam dość dawno. Miałam, jeszcze tyle pomysłów, ale nie mogę ciągnąć tego w nieskończoność. Zaczynam drugiego bloga. Mam nadzieję, że niektóre z was pozostaną mi wierne. Tak... Moje marzenia. No, więc tak, tutaj jest link do kolejnego opowiadania. Jeszcze nic tam nie ma, ale po prostu wiedzcie gdzie będę :)
P.S Czeka was jeszcze Epilog! Który dodam jutro.
Liebster Awards pojawi się niedługo po epilogu. Dziękuję wszystkim.


           -Wszystkiego najlepszego!!- Wykrzyczeliśmy na koniec śpiewania sto lat. Lou wyszczerzył zęby i podchodził do każdego, dziękując za prezenty, które podczas tego dostawał. Ostatni, a właściwie przedostatni wręczyła mu moja siostra, słuchawki (hmm oryginalne) uśmiechnąłem się pod nosem z własnego żartu. Ciekawe jak Loui zareaguje na mój drobny upominek- ponownie się uśmiechnąłem- ohh, dlaczego jestem taki skromny. Tommo chyba to zauważył, bynajmniej właśnie zmierzał w moim kierunku.
-A ty? Co się tak szczerzysz głupku.
-Udawaj zaskoczonego.- Nikt jeszcze nie wiedział o zaręczynach, a Louis zdjął pierścionek przed powrotem do domu. To co chciałem mu pokazać, było tylko przedsmakiem tego co jeszcze nas czeka. Mamy całe życie.- Pokaże Ci coś fajnego- ponownie wyszeptałem i pociągnąłem go za rękę.- Chodźcie, to będzie przyjemne dla oka- zwróciłem się do wszystkich tkwiących w przytulnym salonie. Daisy podbiegła do mnie i chwyciła za rączkę, wyciągnąłem wszystkich na taras, Lou niepewnie spoglądał to na mnie, to wokół siebie bardzo zdezorientowany.
-Spójrzcie w górę!- Krzyknęły w jednej chwili dziewczynki zadzierając noski ku ciemnemu niebu, które teraz wypełnione było kolorowymi fajerwerkami. Wszyscy oglądaliśmy pokaz. Tom mocno ściskał moją dłoń dziękując mi za prezent. W pewnej chwili na nieboskłonie pojawił się pomarańczowo błękitny napis ułożony z petard- wyszło- pomyślałem, a kąciki ust uciekły ku górze na mojej twarzy. Kiedy wszyscy zapatrzeni byli w niebo ja klęknąłem przed nim oczekując na odpowiedź widniejącego nad nami napisu " LOUIS KOCHAM CIĘ. WYJDŹ ZA MNIE!" Widziałem jak w oczach naszych mam zakręciły się łezki szczęścia, dumy i zaskoczenia. Nie tylko u nich, Tomlinson (mimo, że wiedział o tym chyba i tak się wzruszył) także zdawał się ronić łezkę, która spłynęła mu po policzku.
-Louis!- Przekrzykiwałem fajerwerki. Ten spojrzał na mnie tak głęboko i czarująco jak nigdy przedtem.
Cały zadrżał perfidnie się uśmiechając. Wszyscy obrócili głowy w naszą stronę, kiedy napis powoli spływał z tafli czarnych chmur, tylko dziewczynki pozostały wiernymi patronkami wypuszczanych jeszcze w kosmos sztucznych ogni.
-Tak więc... Jak będzie?- Ukazałem rządek białych zębów, spoglądając na niego tak jak kiedyś. Naglę poczuliśmy oboje dziwne przeszywające nas uczucie. To było to, tak właśnie miłość od początku. Mieliśmy w głowach nasze pierwsze spotkanie...
-Oczywiście, że się zgadzam!- Wykrzyczał ze łzami w oczach. Podniosłem się z zimnego śniegu, który ogarniał całą okolicę. Kiedy wszyscy zaczęli bić brawo ja miękko przywarłem do Louis'a wsuwając palce w jego włosy. Odchyliliśmy się od siebie, a wtedy zaczął prószyć śnieg, unieśliśmy na chwilę głowy w góry, by poczuć miły mróz na zarumienionych policzkach. Spadały na nas miliony białych płatków. Przestudiowałem zadowolone twarze innych, a później skupiłem się tylko na nim.
-Kocham Cię- Powiedział milimetry od moich warg i od razu usunął granicę tkwiącą między nami wielkości nici. To był najdłuższy pocałunek z najszczęśliwszymi uśmiechami na jakie było nas stać. Nie czułem zimna, żadnego smutku. Czułem tylko jak otacza mnie najpotężniejsze uczucie jakie kiedykolwiek mogło istnieć na ziemi i poza nią. W okół nas sypiące się płatki śniegu, podobno każdy jest inny. Nie wierzę w to, ja znalazłem taki sam, identyczny śnieżny listek jakim byłem ja. Dosłownie sobowtór. Louis Tomlinson, tak się nazywał.
Sklejone ze sobą dwie idealne śnieżynki, idealnie dopasowane usta. Idealnie stworzone marki chłopców, w których narodziło się idealne uczucie. Wszystko było idealne i takim pozostanie. Jak to się mówiło? Póki śmierć nas nie rozłączy.
Nie!
Dłużej!
O wiele dłużej!
~ Z pamiętnika Harry'ego Styles'a


         

             " Trzy lata później Harry Styles wraz z Louis'em Tomlinson'em zeskoczyli z klifu? Dlaczego? Dobre pytanie. Tego nikt nie wie, po prostu to zrobili, rodzina (także ja) i chłopaki z One Direction podejrzewamy, że powodem były coraz częstsze wizje chłopca o zielonych ślepiach. Tylko, w takim razie czemu skoczył z nim błękitnooki anioł? Tego nie wie nikt. Jedynie oni dwoje... Może to właśnie jest to. Wiecie ' miłość dla niego, miłość z nim '. Uczucie tak wielkie, że mógłbyś w stanie dla drugiej połówki zrobić WSZYSTKO! Dosłownie, nawet zeskoczyć w przepaść za rękę na backdownlove street." ~ Gemma Lockerbrod (Styles)
 Dziennikarka dla wydawnictwa "Stylinson"

2 komentarze:

  1. ;_; Co prawda z tym klifem to myślałam, że będzie inaczej, ale nie no...masakra. Też zakończyłam swojego bloga śmiercią, rozumiem cię xD

    Zapraszam -> http://dreamscometruetommorow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. DEBILU MÓWIŁAM ŻEBY NIEUMIERALI -.-
    NO ALE ROZDZIAŁ OGÓLNIE FAJNY < 3

    OdpowiedzUsuń